niedziela, 29 października 2017

Szare miraże



Lubię się czasem wtopić w szarość.
To taki trochę "niewidzialny" kolor, ani jasny ani ciemny.
Nie rzucający się w oczy, a jednak bardzo szlachetny.
Idealny do czerni.
Pasujący do mnie, choć nie zawsze.





Zdjęcia by Aga S.


Koszula/shirt - Burberry
Jeansy/jeans - ACNE
Sweter/sweater - TUTAJ
Botki/boots - Zara
Torebka/bag - no name

czwartek, 26 października 2017

Donna Tartt "Szczygieł" czyli książkowe podsumowanie września

foto: empik.com


Dawno nie czytałam tak... fascynującej historii!
Tym zdaniem zdradzam Wam swoją opinię już na samym wstępie ale uwierzcie, nie bez powodu książka dostała Nagrodę Pulitzera w 2014 roku.
Donna Tartt "Szczygieł".
Autorki nie znam zupełnie, pomimo, że to już trzecia z jej powieści (zamierzam jednak szybko nadrobić zaległości!).

"Szczygieł" to obraz Carela Fabritiusa, wiszący w nowojorskim Metropolitan Museum of Art. To jednocześnie ulubiony obraz matki Theodora Deckera, głównego bohatera powieści.
Historia rozpoczyna się, gdy nastoletni Theo wraz z mamą zwiedzają wystawę we wspomnianym wcześniej muzeum i oglądają tytułowy obraz. Chłopca fascynuje jednak dziewczyna, którą spostrzega na sali, pozostaje więc z tyłu, gdy budynkiem wstrząsa wybuch bomby. Chłopiec cudem uchodzi z katastrofy z życiem, potajemnie zabierając obraz ze sobą.
Odtąd będzie on mu towarzyszył zawsze, przypominając zmarłą podczas zamachu matkę. Stanie się jego amuletem, a jednocześnie przekleństwem.


W tej książce mamy wszystko - miłość, przyjaźń, galerię ciekawych postaci, wszelkie odcienie szarości, wiele niejednoznaczności.
Jest tutaj smutek, jest radość życia, jest strach i nadzieja.

Całkowicie celowo nie chcę zdradzać Wam fabuły powieści poza wspomnianym wyżej początkiem, bowiem to naprawdę cholernie dobra książką i czystą przyjemnością jest odkrywanie, co będzie dalej.
Jest bardzo obszerna, dlatego czytanie jej zajmie dłuższą chwilę, u mnie na tej wciągającej lekturze upłynął wrzesień. Ale warto, polecam bardzo mocno wszystkim tym, którzy lubią słowo pisane pięknie i mądrze.


niedziela, 22 października 2017

Teatralnie



Hej Kochani!
Ci, którzy regularnie zaglądają na mojego bloga wiedzą, że czasem lubię poszaleć.
Bardzo sobie cenię klasykę, ale moja modowa dusza nie lubi stagnacji i jednego, konkretnego stylu. Stąd też pojawiają się i stylizacje boho, i eleganckie, lub też jak dziś, ekstrawaganckie, żeby nie powiedzieć, nieco teatralne.
We wszystkich czuję się jak ryba w wodzie :)

Do czego nosić złotą spódnicę?
Teoretycznie do wszystkiego, praktycznie łatwo przekroczyć granicę kiczu, a za tym akurat nie przepadam.
Do czego więc?
Ja postawiłam na stonowane kolory czyli biel i czerń, ale nie da się ukryć, dałam czadu fasonem koszuli. Zakochana w niej byłam gdy tylko się pojawiła, upolowałam ostatnią sztukę za pół ceny na wiosennej wyprzedaży. Założyłam ją kilka razy, ale zawsze solo. Teraz zaś narzuciłam na nią krótki żakiet i okazało się, że tworzą bardzo fajny zestaw. Owa złota spódnica dodaje zaś smaczku całości.

Jako butoholiczka nieuleczalna nie mogłam się też oprzeć nowym, zamszowym maleństwom od TYMOTEO zwłaszcza, że sklep stacjonarny mieści się w mojej rodzimej Częstochowie, w samym centrum przy Dąbrowskiego 9 gdyby ktoś pytał :) Poszłam, zmierzyłam i przepadłam!
W głowie pozostało mi jeszcze kilka innych modeli, ale ostatecznie zdecydowałam się właśnie na ten, który widzicie na zdjęciach, on line dostępny TUTAJ (w ogóle warto zajrzeć na stronę sklepu, bo trwa promocja urodzinowa Tymoteo z 20% rabatem!).

Do całości dodałam czarną kopertówkę vintage i voila!
Oto jestem teatralnie, bo i do teatru również bym się tak ubrała, ekstrawagancja nie wyklucza elegancji :)


 



Zdjęcia by Beassima


Koszula/shirt - Zara
Żakiet/jacket - H&M
Spódnica/skirt - Mohito
Botki/boots - Tymoteo
Kopertówka/clutch - no name (vintage)

niedziela, 15 października 2017

W żółtych kalendarzach liści...



O miłości na jesień dziś będzie...
Rzadko zakochuję się w ubraniach w cenach regularnych (czytaj - nie pochodzących z second hand) bo wolę wydawać na inne przyjemności, typu podróże. Od tygodnia mam na utrzymaniu również jednego takiego rudego, kto nie widział zapraszam na mój Instagram :)
Co nie zmienia faktu, że uwielbiam przeglądać co nowego w sieciówkach.
Tak właśnie trafiłam na kobaltowy sweter, który widzicie na zdjęciach.
Fason może zwyczajny, ale kolor, ten kolor!
Cena też bardzo przyzwoita więc zawędrował do mojej szafy, oczywiście ostatnio noszę go namiętnie do czego się da, na przykład musztardowej spódnicy:)


 



Zdjęcia by Beassima


Sweter/sweater - H&M
Spódnica/skirt - Zaful
Torebka/bag - no name
Botki/boots - TUTAJ
Kolczyki/earrings - TUTAJ

niedziela, 8 października 2017

Flats and pearls




I skończyło się rumakowanie!
Za oknem leje na zmianę z pada, kropi, siąpi i w ogóle pizga złem...
Nie lubię tej wersji jesieni, może być zimno, ale słońce proszę!
Zdjęcia siłą rzeczy popełniłam więc w domu, zwłaszcza, że chciałam pokazać Wam tą piękną koszulę z perełkami i haftowane klapki, moje nowe nabytki (uroki zakupów internetowych zza oceanu - zanim przesyłka dotrze, zdąży zmienić się pogoda :)
Zestaw podwójnie imieninowy, bowiem razem z moją Mamą obchodzimy razem.






Zdjęcia by Beassima


Koszula/shirt - TUTAJ
Spodnie/trousers - Zara
Klapki/shoes - TUTAJ 

niedziela, 1 października 2017

Majorka wyspa migdałów



Z każdą kolejną podróżą wydaje mi się, że trafiłam do raju. W mojej interpretacji to słoneczna kraina z błękitną wodą, żółciutkim piaseczkiem, który pieści delikatnie stopy.
A potem, następnego roku, okazuje się ...że istnieje inny raj poza ostatnim rajem. Że to nie Cypr, pachnący figami (ale wypalony ostrym słońcem), że to nie Zakynthos, z genialnymi widokami ale i tłumami turystów. Obecnie rajem jest Majorka :)
Destynacja obrana jako miejsce letniego wypoczynku zupełnie na ostatnią chwilę, pierwotnie w planach była Turcja, potem Sycylia. Ale ponieważ plany mają do siebie to, że lubią się zmieniać, na początku sierpnia wysiadłam z samolotu na lotnisku w Palma De Mallorca, wciągnęłam w płuca hiszpańskie powietrze i stwierdziłam, że tu mi będzie dobrze...
I nie pomyliłam się!
Wyspa zachwyciła mnie pięknymi widokami, gościnnością Hiszpanów, klimatem, architekturą, tak naprawdę wszystkim.
Jako bazę wypadową obrałyśmy El Arenal, małą nadmorską miejscowość blisko stolicy wyspy, czyli wspomnianej wcześniej Palmy. Ponieważ kilka osób pytało mnie już o hotel, mogę go zdecydowanie polecić. Pinero Bahia de Palma to obiekt po remoncie, z genialnym jedzeniem i bardzo miłą obsługą. Niedaleko morza, dosłownie 5 minut spacerkiem do szerokiej, piaszczystej plaży. Samo morze czyściuteńkie, turkusowe, cieplutkie. Dno bez kamieni, dość dłuższy kawałek jest naprawdę płytko więc dzieciaki mogą się kąpać bez obaw. Przez całą długość miasteczka wzdłuż plaży (aż do sąsiedniej miejscowości) ciągnie się deptak z knajpkami, sklepikami i dyskotekami.
Dobra komunikacja miejska, można bez problemu dojechać do Palma de Mallorca (bilet normalny w cenie 1,5 euro) i pozwiedzać na własną rękę.
W samej Palmie imponuje przede wszystkim wielka gotycka katedra La Seu, której budowę zaczęto już w XIII w. Zabytek ten posiada 2 wielkie kolorowe witraże w kształcie kół, jedne z największych tego typu na świecie.
Obok katedry są przepiękne tereny spacerowe z imponującą fontanną, zaś za nią ciągnie się tzw. stare miasto z urokliwymi, wąskimi uliczkami. Można włóczyć się godzinami...



...lub wsiąść do zabytkowego, drewnianego pociągu (który kursuje od 1912 roku) a potem przesiąść się do równie zabytkowego tramwaju podziwiając piękne widoki gór Sierra De Tramuntana dojechać do Soller, urokliwego nadmorskiego miasteczka a la włoskie Positano.


  


My zafundowałyśmy sobie taką wycieczkę, a potem z portu rejs do malowniczej zatoki Sa Calobra, skąd autokarem dojechałyśmy do klasztoru w Lluc, XVII - wiecznego sanktuarium maryjnego. Z wszystkich wypraw podczas urlopu tą (poza pociągiem i samym Soller - pięknie!) uznaję niestety za najmniej udaną. Rejs w warunkach okropnego bujania i fal zalewających pokład (tudzież połową pasażerów - w tym - mnie, których złapała choroba morska) nie należy do największych przyjemności świata. Zwłaszcza, że jak się potem okazało, fale były na tyle wysokie, że miano go odwołać, o czym pasażerów nie poinformowano. Średnio fajnie...




Te negatywne wrażenia "odbiłam" sobie za to na drugi dzień, który uważam z kolei za najbardziej udany. Valldemossa. Miasteczko położone w górach, uznawane za najpiękniejsze na Majorce, z zabytkowym klasztorem kartuzów, w którym mieszkali swego czasu Fryderyk Chopin i George Sand. Obiekt jest zresztą przerobiony na muzeum ich pamięci, a w cenie biletu wstępu jest również krótki koncert fortepianowy. Sama Valldemossa to wąskie, urokliwe uliczki, zwarta zabudowa, malownicza tak bardzo, że można spacerować godzinami.




Smocze Jaskinie czyli Cuevas Del Drach. Piękny twór natury, pełen stalaktytów i stalagmitów. Jedne z najpiękniejszych jaskiń europejskich, ciągnące się na długości 2,5 km. Niestety pełne turystów w sezonie, z wysoką wilgotnością powietrza i temperaturą ok. 20 stopni, co w tłumie ludzi chwilami robi dość klaustrofobiczne wrażenie.
Na dnie znajduje się wielkie podziemne jezioro oraz... a la sala koncertowa z siedzeniami. Gdy dana grupa zwiedzających usiądzie, gasną światła a na jezioro wypływają ładnie oświetlone łodzie z muzykami i odbywa się krótki koncert muzyki klasycznej, bardzo urokliwe widowisko, niestety nie można go fotografować ani filmować.





Co jeszcze warto zwiedzić? Tak naprawę całą wyspę wzdłuż i wszerz, z jej malowniczymi zatoczkami, plażami i pięknymi zakątkami. Jeśli ktoś czuje się na siłach prowadzić na wąskich, krętych górskich drogach, można wypożyczyć auto i zwiedzać na własną rękę. Ja się nie czułam, bo mam koszmarną orientację w terenie i zgubię się wszędzie :) Trochę to ograniczyło nasze zwiedzanie i dlatego moja relacja nie zawiera wszystkich atrakcji Majorki, a jedynie kilka wybranych. Ale uwierzcie, nawet dla nich (plus relaksu na plaży w El Arenal) warto tam się wybrać.